Dnia 20 lutego 2020 klasztorze w klasztorze Sióstr Klarysek pw. świętej Rodziny w Miedniewicach, pod przewodnictwem O. Prowincjała odbyła się Kapituła Wyborcza, podczas której został wybrany nowy zarząd:

·         Ksienią została s. M. Dominika Jurek,

·         wikarią – s. M. Maksymiliana Niejadlik,

·         II asystentką – s. M. Serafina Dzik,

·         III asystentką – s. M. Weronika Górecka, IV asystentką – s. Miriam Dudek.

Śp. Ojciec Tomasz Lach, profes wieczysty i kapłan Prowincji Matki Bożej Niepokalanej w Polsce Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych, jubilat w Zakonie i kapłaństwie, zmarł dnia 4 czerwca 2019 roku w Niepokalanowie, w wieku 94 lat, przeżywszy 73 lat w Zakonie i 66 lat w kapłaństwie.

Śp. o. Tomasz urodził się 9 sierpnia 1925 roku w Stężycy. Jego rodzicami byli Zygmunt i Janina zd. Marczak. Miał jeszcze młodsze rodzeństwo: dwóch braci i siostrę. Na chrzcie sprawowanym w Parafii św. Marcina w Stężycy w dniu 9 sierpnia 1925 roku, otrzymał imiona Roman Władysław.

Jego dzieciństwo upływało dobrej, rodzinnej atmosferze, ale także było naznaczone dramatycznymi wydarzeniami. W wieku czterech lat zapadł na poważną chorobę, z której został cudownie uzdrowiony. Po latach o. Tomasz tak opisał to wydarzenie: „ Gdy miałem 4 lata lekarz kolejowy powiedział: «Z dziecka nic nie będzie, astma zadusi. Wiem, że pani jest matką i to jest wielka boleść dla pani, dlatego dam skierowanie do okręgowego lekarz specjalisty od chorób płucnych. Może on coś poradzi. Ja będę spokojniejszy, a pani wykorzysta wszelkie możliwości. […]». Pojechała mamusia ze mną do Radomia i usłyszała podobną diagnozę: «Z dziecka nic nie będzie, tego nie da się wyleczyć». Wtedy moja matka postanowiła zawieźć mnie do Niebieskiej Lekarki i pojechaliśmy do Matki Bożej na Jasną Górę do Częstochowy. Nie zawiodła się. Dziecko zostało uzdrowione. Mamusia, z wdzięczności, kupiła owalny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, z którym wróciliśmy do domu”.

Przed rozpoczęciem II wojny światowej o. Tomaszowi udało się zakończyć edukację na poziomie drugiej klasy gimnazjum. W czasie okupacji Roman Lach, aby uniknąć przymusowej wywózki na roboty do Niemiec uczęszczał do szkoły zawodowej w Dęblinie. Drogę ze Stężycy do szkoły pokonywał pieszo w towarzystwie swego kolegi Bogusława Palenickiego. W czasie wędrówek podejmowali różne tematy. Pewnego dnia padło pytanie: „Czy Pan Bóg istnieje?” O. Lach stwierdził, że: „doszliśmy do wniosku, że istnieje i odtąd Boguś i ja postanowiliśmy Panu Bogu służyć”.  

Z realizacją swojego pragnienie o. Tomasz musiał czekać do zakończenia wojny i doświadczyć kolejnej interwencji Bożej Opatrzności. Pewnej niedzieli postanowił udać się w okolice Nałęczowa do swojego brata, który pracował przymusowo nad Wisłą. W drodze powrotnej na wysokości Puław na statek, którym płynęli weszło gestapo i aresztowało wszystkich z zamiarem wysłania na prace przymusowe do Niemiec. O. Tomasz przez dwa tygodnie był osadzony w areszcie w Puławach po czym skierowano go do obozu przejściowego w Lublinie. Gdy na dworcu kolejowym przygotowywano więźniów do transportu zobaczył, że mimo tak tragicznej sytuacji nie jest pozbawiony wolności i może działać. Wydarzenia, które wówczas nastąpiły miały następujący przebieg: „Dworzec otoczony był betonowym parkanem z drutem kolczastym. Dookoła na wieżach stała straż uzbrojonych Ukraińców. I wtedy pojawiła się u mnie myśl, a zaraz potem decyzja. Powiedziałem do kolegi -«Tadek, uciekamy. Trzymaj się mnie». Potem nastąpiła realizacja tej myśli, która już zależała od Boga. Ta cudowna ucieczka tak wyglądała: Najpierw dostrzegłem przejście miedzy barakami prowadzące do płotu. Patrzyłem cały czas na Ukraińca, który zszedł z wieży i pilnował nas chodząc wzdłuż płotu. Kiedy szedł tyłem do nas, przeskoczyłem płot, następnie przeskoczyłem kolczaste zasieki i za chwilę byłem już wolny na ulicy. Widziałem jak gestapo wprowadzało innych do wagonów, a ja ok. godz. 20.00 tego samego dnia byłem już w domu”. 

W czasie kolejnych lat okupacji Roman Lach uczęszczał na tajne komplety u pana profesora Szwarca dzięki czemu mógł zdać tzw. małą maturę. 

W sierpniu 1945 roku zwrócił się z prośbą o przyjęcie do Zakonu franciszkańskiego. Już w pierwszym piśmie, które skierował do przełożonego Prowincji ujawniła się szczególna cecha jego charakteru, która naznaczyła całe życie zakonne i posługiwanie duszpasterskie o. Tomasza – pokora. W podaniu pisał: „Mój charakter jest bardzo uległy, to też obcując z ludźmi złymi, sam bym uległ i stał się grzesznikiem, dla którego nie ma ratunku. Dlatego proszę bardzo Najprzewielebniejszego O. Prowincjała o przychylne ustosunkowanie się do mojej prośby”. Prośba została zaaprobowana i dnia 31 sierpnia 1945 roku rozpoczął w Niepokalanowie nowicjat pod kierunkiem o. Artura Zapaśnika. W opinii Ojca Magistra został określony jako: „najlepszy nowicjusz pod każdym względem, pobożny, pracowity, usłużny aż do ofiarności”. Studia seminaryjne o. Tomasz odbył w Gnieźnie i Krakowie. Profesję wieczystą złożył dnia 8 kwietnia 1950 roku w Gnieźnie a sakrament święceń w stopniu prezbiteratu przyjął 29 czerwca 1953 roku w Krakowie z rąk ks. bp. Franciszka Jopa. 

Po święceniach przebywał przez rok w Klasztorze warszawskim. W tym czasie podjął studia na Wydziale Teologii Katolickiej Uniwersytetu WarszawskiegoW roku 1954 został skierowany do Niepokalanowa, gdzie pracował jako wikariusz parafialny. Następnie w latach 1960-62 był studentem KUL na Wydziale Teologii. Od września 1962 roku rozpoczął się etap posługi duszpasterskiej w życiu o. Tomasza. Pracował między innymi w klasztorach w: Sławnie, Kołobrzegu, Łodzi-Łagiewnikach, Smardzewicach, Wyszogrodzie, Niepokalanowie, Skarżysku-Kamiennej. Głównym zakresem pracy o. Lacha była praca parafialna i katechizacja, ale był także gorliwym kaznodzieją i misjonarzem. Dla zobrazowania tego wystarczy wspomnieć, że w roku 1977 przeprowadził 13 serii rekolekcji głosząc 190 nauk a rok później przeprowadził 23 serie misji i rekolekcji wygłaszając łącznie 451 kazań. 

Innym polem działalności o. Tomasza Lacha była posługa formacyjna. W 1975 był spowiednikiem nowicjusz w Smardzewicach. Zwyczajna Kapituła Prowincjalna w 1980 roku powierzyła o. Tomaszowi funkcję magistra braci profesów sympilcznych w Niepokalanowie. Zaś w 1988  roku ks. kard. Józef Glemp mianował o. Lacha komisarzem Zgromadzenia Synów Matki Bożej Bolesnej. 

Wielkim pragnieniem serca o. Tomasza były misje. W roku 1968 wyraża gotowość wyjazdu za granicę a następnie 1972 roku wiedząc, że Zakon szuka misjonarzy do pracy w Ruandzie zgłasza swoją kandydaturę. Zawsze jednak zaznaczając, że „swoje chęci poddaję pod osąd i decyzję Najprzewielebniejszego Ojca Prowincjała”. Pragnienie misyjne zostało zrealizowane dopiero w październiku 1991 roku wyjazdem na Białorusi. O. Tomasz wówczas był emerytem i miał 66 lat. Na terenie Białorusi pracował w sześciu parafiach w: Pierszajach, Wołożynie, Zabrzeziu, Hotowie, Krasnym i Radoszkowiczach. Jednak jego szczególną troską była parafia w Wołożynie gdzie wraz z parafianami odrestaurował kościół po tym, gdy władze radzieckie zamieniły go w fabrykę oraz parafia w Zabrzeziu gdzie prowadził odbudowę kościoła zburzonego przez komunistów w 1960 roku. 

Praca na Wschodzie obudziła nową młodość w życiu o. Tomasza. Entuzjazm z jakim podejmował posługę duszpasterską zarażał parafian i zachęcał do zaangażowania w życie kościoła. Spokojny i łagodny charakter Ojca pomagał także w zjednaniu przychylności księży prawosławnych, przedstawicieli innych wyznań i władz państwowych. Również kondycja fizyczna o. Lacha była do pozazdroszczenia. W roku 1996 mając siedemdziesiąt jeden lat pisał do Prowincjała o planach na wakacje: „Giewontowi radę dam i Świnicę zaliczę dla rozruszania kości”. 

Ze względu na podeszły wiek i problemy zdrowotne w 2005 roku o. Tomasz powrócił do Polski i zamieszkał w Niepokalanowie. Kolejne lata życia stopniowo dobierały mu siły, ale nie zmniejszały jego entuzjazmu i gorliwości w realizowaniu ideału życia zakonnego.

Jak zostało już wspomniane szczególnym rysem osobowości o. Lacha była pokora. Wyrażała się ona w postawie prawdy wobec siebie, uznaniu własnych słabości i ograniczeń, ale także rozwijaniem swoich talentów i gotowością służenia nimi. Jednak ta postawa pokory o. Tomasza nie była uległością i wycofaniem. Jeżeli zachodziła potrzeba to potrafił występować w obronie innych a także chronić swoją godność.

Zdumiewa także wielka delikatność z jaką o. Tomasz podchodził do rozeznawania woli Bożej. Nie obawiał się swoich pragnień i natchnień przedstawiać przełożonym wiedząc, że także dla nich mogą być pomocą w odczytaniu woli Pana. Wiedział, że w tym subtelnym dialogu między natchnieniami a decyzją przełożonych kształtuję się duch prawdziwego posłuszeństwa. Ta postawa szczerości i autentycznego poszukiwania prawdy pozwalała o. Tomaszowi we wszystkich decyzjach przełożonych widzieć wolę Niepokalanej. 

Ostanie miesiące życia potwierdziły, że łagodna pokora jest linią przewodnią życia o. Lacha. Problemy zdrowotne, których doświadczał były czasami związana dużymi cierpieniami jednak Bracia, którzy się nim opiekowali nigdy nie słyszeli słowa skargi, narzekania czy z zniecierpliwiania z ust o. Tomasza. Z wielkim opanowaniem przyjmował wszystkie trudy wyrażając w tym swoje kapłańskie powołanie. Kilka lat temu zdradził swoim bliskim jakie jest jego nastawienie do przeżywanego bólu fizycznego: „ofiarowałem swoje cierpienie i choroby w intencji moich duchowych dzieci w Polsce i na Białorusi”.  

Żegnając naszego drogiego współbrata o. Tomasza Lacha składamy Bogu dziękczynienie za dary, którymi go obdarzył, za wszystkie dzieła, które przez niego dokonał oraz za jego życie, które było wypełnieniem słów św. Franciszka: „Ci przynoszą naprawdę pokój, którzy wśród wszystkich cierpień, jakie ich spotykają na tym świecie, dla miłości Pana naszego Jezusa Chrystusa zachowują pokój duszy i ciała”. 

Uroczystości pogrzebowe śp. o. Tomasza odbyły się dnia 6 czerwca 2019 roku w Niepokalanowie. Rozpoczęły się o godz. 10.00 czuwaniem modlitewnym w Kaplicy św. Maksymiliana. Następnie bracia pod przewodnictwem o. Grzegorza M. Szymanika, Gwardiana Niepokalanowa, przeszli procesyjnie z Sanktuarium do Bazyliki. Mszy świętej o godz. 11.00 przewodniczył i homilię wygłosił Ks. bp dr hab. Wojciech Osial, Biskup Pomocniczym Diecezji Łowickiej. Kondukt żałobny na cmentarz klasztorny poprowadził o. Piotr Szczepański, Wikariusz Prowincji. 

o. Piotr Żurkiewicz

Sekretarz Prowincji

Śp. Ojciec Jan Hernik, profes wieczysty i kapłan Prowincji Matki Bożej Niepokalanej w Polsce Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych, jubilat w Zakonie i kapłaństwie, zmarł dnia 22 listopada 2018 r. w Niepokalanowie, w wieku 75 lat, przeżywszy 59 lat w Zakonie i 49 lat w kapłaństwie. 

Śp. o. Jan urodził się 24 kwietnia 1943 roku w Jastrzębi, w ówczesnym powiecie radomskim. Pochodził z rolniczej rodziny Juliana i Janiny zd. Piechota. Miał jeszcze 1 brata i 1 siostrę. Na chrzcie, sprawowanym w parafii pw. św. Bartłomieja we Wsoli w dniu 17 maja 1943 r., otrzymał imię Jan. Sakrament bierzmowania przyjął w Jastrzębi we wrześniu 1946 z rąk ks. bpa Piotra Gołębiowskiego. 

Naukę rozpoczął w Szkole Podstawowej w Jastrzębi, kończąc siedem klas w 1957 roku. W parafii uchodził za chłopca zdolnego, pracowitego i pilnego, a zwłaszcza religijnego i wykazującego od najmłodszych lat zamiłowanie do Służby Bożej. 

O. Jan zaraz po skończeniu szkoty podstawowej złożył podanie o przyjęcie do Zakonu, w sposób szczególny prosząc o możliwość kontynuowania nauki w Niższym Seminarium Zakonnym. Jego prośba zostaje pozytywnie rozpatrzona i od września 1957 roku może rozpocząć zajęcia w NSD w Niepokalanowie. 

Po skończeniu dziewiątej klasy, zostanie przyjęty na nowicjat w Gnieźnie, który oficjalnie rozpocznie 17 września 1959 r. Tam otrzyma imię zakonne Walerian i pod opieką Mistrza, o. Władysława Ryguły, będzie przygotowywał się do złożenia pierwszych ślubów zakonnych, które złoży 18 września 1960 roku na ręce ojca Prowincjała Tytusa Strzelewicza. Po latach próby, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, 8 grudnia 1966 roku, w Krakowie, ojciec Prowincjał Marian Lisowski przyjmie jego profesję wieczystą. 

Po kanonicznym roku nowicjatu, o. Jan kontynuuje naukę w Niższym Seminarium duchownym w Niepokalanowie. Oficjalnie egzamin maturalny będzie jednak mógł złożyć przed komisją państwową dopiero w roku 1970 w Mińsku Mazowieckim. Będąc na formacji postnowicjackiej, zwanej wówczas juwenatem, choć wydawał się niepozorny z wyglądu, uchodził za najlepszego kleryka ze swojej grupy, pobożnego i bardzo pracowitego, chętnie pomagającego innym. 

W latach 1962-1964 rozpoczyna formację do kapłaństwa i studia filozoficzne w Łodzi Łagiewnikach, a następnie, od 1964 do 1968 kontynuuje studia teologiczne w Seminarium Ojców Franciszkanów w Krakowie. Ostatni rok przed święceniami przebywa w Niepokalanowie, pomagając głównie w katechezie. 

Sakrament święceń w stopniu prezbiteratu przyjął w krakowskim kościele św. Stanisława Kostki na Dębnikach w dniu 13 czerwca 1969 roku z rąk ks. bp. Juliana Groblickiego. Zaraz po święceniach, do czerwca 1970 r. kontynuuje naukę w Studium Pastoralnym w Krakowie, posługując jednocześnie u sióstr zakonnych. 

Od wakacji 1970 roku rozpoczyna pracę duszpasterską jako wikariusz licznych parafii i katecheta: w Gdyni {1970-1971), w Kołobrzegu (1971-1972), w Darłowie (1972-1973) i w Miedniewicach {1973-1975). Następnie powraca na rok do Niepokalanowa, posługując jako misjonarz ludowy i rekolekcjonista oraz pomagając w duszpasterstwie, m.in. przez 6 miesięcy w Skierniewicach. 

Po 15 latach od chwili, gdy – jak pisze w liście z 26.05.1972 r.- wypowiedział swoje 11 “a” , decydując się pójść za głosem powołania, uświadamia sobie, że powinien powiedzieć również 11 “b”, które odczytuje jako wielkie wezwanie Kościoła do wyjazdu na misję. Tę gotowość będzie mógł zrealizować w 1976, kiedy odpowie na prośbę Prowincjała z Prowincji św. Antoniego w USA i potrzeby duszpasterskie Polonii amerykańskiej. 

Długie 24 lata swojego życia i posługi duszpasterskiej – od września 1976 r. do października 2000 r. – o. Jan spędzi w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Najpierw pomagając duszpastersko i ucząc się języka przy parafii św. Wojciecha w Elmhurst w Nowym Jorku {1976-1977), a następnie pracując jako duszpasterz polonijny w parafii św. Michała Archanioła w Bridgeport – w stanie Connecticut {1977-1982) i przy kościele Matki Bożej Bolesnej w Holyoke w stanie Massachusetts {1982-1994). W ostatnich latach pobytu na kontynencie amerykańskim posługuje w parafiach Świętej Trójcy w Lawrence – MA {1994-1997) i w naszym klasztorze w Bostonie (1997- 2000). Mimo dzielącego oceanu, o. Jan pozostawał w kontakcie z macierzystą Prowincją, o czym świadczy nie tylko stosunkowo bogata korespondencja z Prowincjałami, ale i konkretna troska o dzieła Prowincji. 

Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych na jesieni 2000 roku, obediencja skieruje go do pracy misyjnej na terenie Białorusi, z którą – nie licząc niecałego roku pracy w Zamościu (2002- 2003} – zwiąże się na ostatnie prawie 18 lat; najpierw posługując jako wikariusz w Grodnie, a następnie od lipca 2003 roku prawie po ostatnie dni życia w naszym klasztorze w Udziale, gdzie okazywał się także dyspozycyjny w zastępstwach, udzielając pomocy naszych braciom w Pierszajach i Porozowie, czy służąc jako egzorcysta. Podczas swej służby na Białorusi zawsze budował otoczenie swym optymizmem, gorliwością i synowskim oddaniem Matce Bożej” i „przyczyniał się do odnowy duchowej i moralnej ludu wiernego” (z listu kondolencyjnego biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza z dnia 26.11.2018). Pozostanie też w pamięci braci białoruskiej Delegatury jako ten, który ubogacał biblioteki naszych obecności na Wschodzie. 

Na ostatnie miesiące swojej zakonnej drogi powrócił do Niepokalanowa, by podjąć się leczenia choroby, która mimo podjętej kuracji w szpitalach w Sochaczewie i w Warszawie, ostatecznie zwyciężyła, stając się przyczyną jego śmierci. W tym ostatnim etapie swojego życia, mimo dotknięcia cierpieniem, dawał świadectwo wielkiej cierpliwości i pokoju ducha, oraz zawierzenia wszystkiego Bożej Opatrzności. Jego ofiarność i miłość została wynagrodzona w godzinie śmierci, gdy opuszczał ten świat otoczony modlitwą i obecnością współbraci, którzy powierzali go Bożemu Miłosierdziu. 

O. Jan, odpowiadając na „wyczuwalne natchnienie Boże”, by dążyć „do chwały Stwórcy i dobra dusz”, pragnął- jak pisze w podaniu przed profesją wieczystą – opieczętować swe dążenie ślubami „na trwałe”. Swój pierwotny zamiar wypełnił, trwając wiernie w Zakonie aż do dnia odejścia do Pana w Grodzie Niepokalanej. 

Żegnając śp. ojca Jana, przede wszystkim wyrażamy naszą wdzięczność Panu Bogu za dar powołania go do naszego Zakonu. Natomiast jemu samemu składamy podziękowanie za jego zakonną i kapłańską służbę, która pozostawała otwarta na potrzeby Zakonu i Prowincji, także poza jej granicami. 

Niech nasz miłosierny Pan, na którego wezwanie odpowiedział, przyjmie zmarłego o. Jana przed Swoje Oblicze i da mu udział w swoim Zmartwychwstaniu. 

Uroczystości pogrzebowe śp. ojca Jana (Waleriana) Hernika odbyty się dnia 27 listopada 2018 roku w Niepokalanowie. Rozpoczęty się o godz. 10.00 czuwaniem modlitewnym w Kaplicy św. Maksymiliana. Następnie bracia pod przewodnictwem o. Antoniego Pożeckiego, Delegata Prowincjalnego na Białoruś i Gwardiana klasztoru w Grodnie, przeszli procesyjnie z Sanktuarium do Bazyliki. Mszy świętej o godz. 11.00 przewodniczył ks. bp Aleh Butkiewicz, Ordynariusz Diecezji Witebskiej, a okolicznościową homilię wygłosił o. Prowincjał Wiesław Pyzio. Kondukt żałobny na cmentarz klasztorny poprowadził o. Jarosław Banasiak, gwardian klasztoru w Udziale na Białorusi. 

o. Jan M. Olszewski, Archiwista Prowincji 

List do Braci z okazji 100. Rocznicy święceń kapłańskich św. Maksymiliana M. Kolbego (28.04.1918 – 28.04.2018)

BÓG OBJAWIA SIĘ W PASTERZU, KTÓRY ODDAJE SWOJE ŻYCIE

Drodzy Bracia.

„My nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli” (Dz 4,20) – jak echo w tym paschalnym okresie powraca do nas odważna odpowiedź Piotra i Jana, postawionych i oskarżanych przed Sanhedrynem. Są to stawa, które oddają stan ducha uczniów Jezusa Chrystusa. Serca ich byty wypełnione tą rzeczywistością, która była dla nich najważniejsza. A usta przekazują to, czego pełne jest serce.

Z okazji przeżywanej 100. rocznicy święceń św. Maksymiliana, pragnę zwrócić się do Was, Drodzy Bracia, w podobnych stawach: „nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli”. Jako spadkobiercy duchowości kolbiańskiej, nie możemy nie mówić o tym wielkim wydarzeniu. Trzeba zatrzymać się nad tą kartą historii i jej znaczeniem, aby uczyć się od świadka. Tak bardzo przecież potrzebujemy autentycznych wzorców dla naszego zakonnego czy kapłańskiego życia. W dzisiejszym Kościele, który przeżywa pewien kryzys kapłaństwa, przejawiający się w odejściach, w słabym jego przeżywaniu i braku odpowiedzialności za podjęte zobowiązania, potrzebujemy mocnych punktów odniesienia i podparcia. Wymaga tego odpowiedzialność za dar powołania, które nie zawsze znajduje pozytywną odpowiedź u człowieka.

Jubileusz święceń św. Maksymiliana przeżywamy w bliskości IV Niedzieli Okresu Wielkanocnego, która nazywana jest również Niedzielę Dobrego Pasterza. Postrzegam to jako dar Opatrzności Bożej, by jeszcze głębiej przypatrzeć się świętemu kapłaństwu i jeszcze bardziej uczyć się jego gorliwego przeżywania.

 

  1. Dobry pasterz – rycerz niezłomny

Pismo święte objawia nam prawdę o Ludzie Bożym i jego pasterskiej naturze. Naród wybrany nawet po osiedleniu się w Ziemi Obiecanej w swojej mentalności pozostał nomadą, czyli ludem o sercu wędrującym. Pomimo tego, że stał się narodem rolniczym, w swej duszy nadal żywił głęboką tęsknotę za życiem pasterskim, którego cechą było prowadzenie owiec i kóz. Dzięki spędzaniu dużej ilości czasu w miejscach odizolowanych, pomiędzy pasterzem a owcami rodziły się głębokie relacje. Pasterz przywoływał owce po imieniu, a te rozpoznawały go i reagowały na jego głos. Pasterz, wreszcie, chronił swoją trzodę przed grożącymi jej niebezpieczeństwa. A największymi z nich były dzikie zwierzęta zamieszkujące dolinę Jordanu, jak hieny, szakale, lwy i niedźwiedzie. Z nimi musieli walczyć pasterze uzbrojeni tylko w proce i laski pasterskie.

Do tej koczowniczo-pasterskiej rzeczywistości odwołuje się Biblia, ukazując nam szczególny obraz pasterza. Był nim przede wszystkim sam król. To Bóg wybiera swego sługę Dawida i zabiera go „od owczych zagród” i powołuje, gdy jeszcze chodził za karmiącymi owcami”, by pasł lud Izraela „w prawości swego serca i roztropnie prowadził swoimi rękoma” (Ps 78,70-72). Mimo tego wzniosłego wzoru, wielu z władców sprzeciwiało się swemu powołaniu. Często królowie Izraela są porównywani do złych pasterzy, którzy zamiast paść stado, pasą siebie samych (zob. Ez 34).

Sam Bóg, chociaż w Piśmie świętym jest przedstawiany jako troszczący się o swą ziemię ogrodnik i rolnik (zob. Iz 27,3; Ps 65,10-14), to jednak często porównywany jest do pasterza, który prowadzi, broni i karmi swój lud (zob. Ps 23; 80,2). To On „gromadzi [trzodę] swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie” (Iz 40,11). Opiekuje się Izraelem, który został doprowadzony do ruiny za przyczyną złych pasterzy i obiecuje mu nowego Króla-Pasterza, który zgromadzi rozproszone owce i zaprowadzi na urodzajne pastwisko (por. Jr 23,3-5). Jest to zapowiedź Mesjasza, który będzie prawdziwym pasterzem według serca Bożego.

Właśnie do tego proroctwa odnosi się stwierdzenie Jezusa z Ewangelii na Niedzielę Dobrego Pasterza „Ja jestem dobrym Pasterzem” (J 10,11). Jezus Chrystus jest pasterzem posłanym przez Boga, który ma opiekować się Ludem Bożym. On jest wypełnieniem proroctw o pasterzu, który gromadzi rozproszone owce i lituje się nad nimi (zob. Mk 6,34).

Pierwsze przesłanie tej Ewangelii jest zaproszeniem do radości: „Dobry Pasterz daje swoje życie za owce” (J 10,11). W tym miejscu przychodzi na myśl przypowieść o zagubionej owcy, opisana przez Mateusza i Łukasza. Jest dość łatwo wyobrazić sobie obraz dobrego pasterza, który z dobrocią, wielką pasją i współczuciem idzie, aby szukać i odnaleźć tych, którzy zagubili się w życiu.

Jednak we wspomnianej Ewangelii Janowej jest on także przedstawiony jako „wojownik”, który, stawiając czoła przeciwieństwom i tym wszystkim, którzy zagrażają owcom, jest gotów oddać swoje życie. Obraz ten nie przywołuje Psalmu 23. Odnosi się on przede wszystkim do figury Dawida, który jeszcze jako młody pasterz musiał stawiać czoło lwom i niedźwiedziom, które porywały owce. Co więcej, musiał biec za nimi, uderzać na nie i wyrywać je z ich paszczęki (por. 1 Sam 17,34-35). Dzięki temu otrzymujemy zaskakującą charakterystykę pasterza silnego i nieustraszonego, który walczy z bandytami i groźnymi zwierzętami za cenę własnego życia.

Przymiotnik „dobry” nie oznacza tutaj uczuć, nie oznacza bycia łagodnym, lecz bycie prawdziwym, autentycznym, odważnym. Jezus jest prawdziwym pasterzem, związanym tak mocno ze swymi owcami, że jest gotów oddać za nie swoje życie.

Dla większego uwypuklenia tej charakterystyki naszego Pana, Ewangelista wprowadza przeciwstawną figurę najemnika (J 10,12-13). Mieszkańcy wiosek, którzy sami nie mogli wyprowadzać na pastwiska i chronić swoich stad, często najmowali (opłacali) najemników, którzy mieli się opiekować trzodą. Umowa z najemnikiem była bardzo konkretna i opisywała jego zadania: miał stawiać czoło wilkowi, dwóm psom, małym zwierzętom, lecz mógł uciekać przed lwem, niedźwiedziem i złodziejem. W kontrakcie tym nie było klauzuli przewidującej ewentualną gotowość oddania życia za owce. Dlatego najemnik nie czuł się aż tak złączony i odpowiedzialny za owce. Nie interesował go los stada. Zainteresowany był tylko zarobkiem.

Czy ten rys odwagi, waleczności, stawiania czoła wszelkim przeciwnikom aż po ofiarę z własnego życia, nie przypomina nam postawy i nauki ojca Maksymiliana? Jego podobieństwo do Dobrego Pasterza to przede wszystkim jego niezłomna rycerskość, która nie ogranicza się do minimum przewidzianego w kontrakcie, ale ciągle szuka nowych wyzwań, nowych pól walki i odważnie stawia czoła narastającym przeciwnościom. Nie analizował on drobiazgowo, co można zrobić, aby minimalnym wysiłkiem otrzymać pełnię zapłaty i uniknąć kary.

Byt jak jego imię: maksymalistą, odważnie walczącym o serca wszystkich, by trwały przy Bogu. Był maksymalistą, który wszelkimi dostępnymi i godziwymi środkami walecznie bronił wiary i miejsca Boga w świecie. Był maksymalistą śmiało snującym marzenia i wyznaczającym sobie i innym dalekosiężne plany, by doprowadzić „do jak największego rozszerzenia błogiego Królestwa Najświętszego Serca Jezusowego”.

Byt maksymalistą, bo nic z siebie i sobie nie zostawiał, ale wszystko oddawał Bogu przez Niepokalaną: wszystkie władze swej duszy i ciała, całe swoje życie, śmierć i wieczność, wszystko cokolwiek się Jej podoba (por. Akt poświęcenia się Niepokalanej). Nie zatrzymywał się przed żadną trudnością, ryzykiem, cierpieniem, ofiarą. Przez całe życie uczył się składania życia w ofierze. I gdy przyszedł ten dzień na placu apelowym w Auschwitz, byt gotów. Był gotowy oddać życie, by ratować jedną matą zalęknioną owieczkę.

 

  1. Dobry pasterz – walczący o miłość

W drugiej części rozważanej Ewangelii (J 10,14-16) Jezus podejmuje ponownie stwierdzenie „Ja jestem dobrym Pasterzem”, aby dodać kolejną cechę pasterza. Dobry Pasterz to ten, który zna swoje owce i jest przez nie rozpoznawany.

W Biblii czasownik „znać” nie oznacza tylko poznania intelektualnego, oznacza natomiast głębokie doświadczenie i odnosi się do bycia „wciągniętym w miłość”. „Poznać” jest tu raczej kwestią serca niż rozumu, odnoszącą się również do relacji z Panem Bogiem. Dobrym Pasterzem jest Jezus i każdy, kto pozwoli włączyć się w miłość Boga i braci z tą samą pełną miłości pasją.

Św. Paweł pisząc do Galatów przypomina im, że kiedyś nie znali Boga, lecz byli poddani bożkom. Teraz jednak, gdy poznali Boga i, co więcej, Bóg ich poznał, dziwi się, jak mogą

„powracać do tych bezsilnych i nędznych żywiołów”, pragnąc złożyć broń i poddać się, czyli ponownie oddać się w ich niewolę (por. Gal 4,9). Jakby chciał powiedzieć: „Jeżeli weszliście we wspólnotę życia z Nim, i związaliście się jak oblubienica z oblubieńcem, to jak możecie odłączyć się od Jego miłości?”.

Wydaje się czasami, że jesteśmy jeszcze bardzo daleko od dnia, kiedy cała ludzkość dojdzie do doświadczenia Boga i jego miłości. Jezus wie, że jest jeszcze wielu ludzi, którzy nie rozpoznają głosu miłości Boga, że są jeszcze „inne owce”, które nie są z jego owczarni. Dlatego prawdziwy pasterz nie podda się nigdy i nie dopuści, by chociaż jedna owca się zatraciła z braku miłości. Dlatego też wyznacza sobie zadanie: „I te muszę przyprowadzić”; oraz zapewnia:) będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz” (J 10,16). Jakże nie brać na poważnie tych słów i jakże nie przylgnąć do wpisanej w niej nadziei, że nic nas nie będzie w stanie odłączyć od tej miłości.

Każdy uczeń Chrystusa powinien mieć serce swego Mistrza. Ojciec Maksymilian – jak wspomnieliśmy- nie był kapłanem o sercu najemnika, jego serce było sercem dobrego pasterza, sercem odważnym i sercem hojnym. Nie kalkulował, nie pytał, dokąd sięgają jego prawa i gdzie kończą się jego obowiązki, co ustalają normy i jaka jest umowa. Postępował według jedynego prawa miłości, szalonej miłości do Boga i do każdego człowieka.

A miłość ta nie znała granic: „zdobyć cały świat…”. Nie wystarczał mu drogi Niepokalanów, nie wystarczała mu ukochana Polska. Jego serce obejmowało najdalsze kresy: Japonię, Chiny, Indie…

Przypieczętował tę drogę na oświęcimskim etapie życia, gdzie ostatni raz zawalczył o zachowanie miłości w sobie i w innych. Tam, gdzie wszyscy i wszystko mówiło nie” miłości, on może jako jedyny zwyciężył miłością.  Było to zwycięstwo odniesione nad całym systemem pogardy i nienawiści człowieka i tego, co Boskie w człowieku – zwycięstwo podobne do tego, jakie odniósł na Kalwarii Pan nasz Jezus Chrystus” (z Homilii Jana Pawła II na kanonizację św. Maksymiliana M. Kolbego).

To był jego wybór, wybór dobrego pasterza, męczennika miłości. Uważany przez swoich za idealistę, zwariowanego marzyciela, niezrozumiałego zuchwalca, pragnął jedynie kochać tą miłością, która tylko jest twórcza, miłością dobrego, to znaczy walecznego pasterza.

 

  1. Dobry Pasterz – dobrowolnie oddający życie

W końcowej części naszej ewangelicznej perykopy (J 10,17-18), św. Jan podejmie temat wolności, który jest istotny w dynamice miłości: „Nikt Mi życia nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję”.

Tam, gdzie jest przymus i lęk nie ma miłości. Strach przed Bogiem jest zafałszowaniem Jego obrazu jako Odwiecznej Miłości. Jezus objawił swoją miłość, dlatego że oddał swoje życie: „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich…” (J 15,13). Ofiarował siebie i to dobrowolnie. On tego chciał. Tym samym wypełnił nakaz otrzymany od swego Ojca (por. J 10,18}, którego wolą jest, aby cały świat i każdy człowiek byt zbawiony (por. J 6,39-40; Mt 18,14; Gal 1,4).

Pasterz, który ma „moc oddać swe życie” – jest świadomy tego, że ma “moc je znów odzyskać” (J 10,18). Oznacza to, że przeznaczeniem tego, który składa swoje życie w ofierze, nie jest śmierć, lecz pełnia życia. Uczynienie z niego daru jest jedynym sposobem, aby je odzyskać. Jest to ewangeliczna dynamika ziarna, które musi obumrzeć, aby przynieść plon obfity. Podobnie „ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12,24-25).

Tę gotowość i tę wolność opiewał inny święty naszej ziemi, Jan Paweł li, kiedy to 10 października 1982, na placu św. Piotra w Rzymie, podczas homilii na kanonizację o. Kolbego niemal wykrzyczał: „Maksymilian nie umarł – ale oddał życie… za brata.” Wiemy, że stało się to pod koniec lipca 1941 r., kiedy to św. Maksymilian wystąpił dobrowolnie, wyrażając gotowość pójścia na śmierć głodową w zastępstwie jednego ze współwięźniów, którego życie było potrzebne najbliższym. Ta zaskakująca w swej prostocie i zdumiewająca w swym heroizmie gotowość została przyjęta. Maksymilian mógł złożyć swe życie w ofierze. W tej straszliwej po ludzku śmierci objawiła się „cała ostateczna wielkość ludzkiego czynu i ludzkiego wyboru; sam się dał na śmierć z miłości”. I tym samym ukazał zbawczą moc śmierci, „w której objawia się potęga miłości”.

W oświęcimskim bunkrze głodowym śmierć i życie – jak śpiewamy w sekwencji wielkanocnej – zwarły się w przejmującym pojedynku. Wydawałoby się, że zwyciężyła ta pierwsza. Ojciec Kolbe padł na swej Kalwarii, dobity śmiercionośnym zastrzykiem. Jego wyniesienie na ołtarze mówi nam coś innego: oddając życie za brata, zwycięskie okazało się życie, bo Miłość jest potężniejsza niż śmierć.

 

  1. Kapłan katolicki dobrym pasterzem

W 1983 roku w Niepokalanowie, dnia 18 czerwca, ten sam Papież jeszcze raz nam przypomniał: „w tej śmierci objawiło się zarazem duchowe zwycięstwo nad śmiercią podobne do tego, jakie miało miejsce na Kalwarii. A więc: nie poniósł śmierć, ale oddał życie – za brata. W tym jest moralne zwycięstwo nad śmiercią. Oddać życie za brata – to znaczy stać się poniekąd szafarzem własnej śmierci”. Te słowa św. Jana Pawła II dopełniają obrazu dobrego pasterza i wprowadzają nas w wymiar posługi kapłańskiej.

Podczas owego przełomowego apelu zaskoczony komendant miał zapytać: „A kim ty jesteś?”. Z ust występującego więźnia padła pełna spokoju, pewności i prostoty odpowiedź: „Jestem kapłanem katolickim”. Można się zapytać, dlaczego właśnie tak odpowiedział. Dlaczego nie powiedział o sobie: „jestem Rajmund Kolbe”, „jestem gwardianem Niepokalanowa”, „jestem franciszkaninem”, „jestem wydawcą Rycerza Niepokalanej” …; czy jakby wypadało “jestem numerem 16670″. Dlaczego „jestem kapłanem”?

Jeden z naszych braci już w 1971 roku znalazł odpowiedź na to pytanie: św. Maksymilian po prostu żył pełnią swojego kapłaństwa i pamięć o tej prawdzie nosił zawsze w sobie. W niepokalanowskim archiwum wśród oryginalnych pism św. Maksymiliana przechowywanych jest kilka notesów, w których św. Maksymilian od dnia święceń kapłańskich 28.04.1918 aż do dnia aresztowania 17.02.1941 notował każdą odprawianą mszę świętą. Jest to bardzo dziwne, ale i znamienne. Dziwne, gdyż znając życie i działalność św. Maksymiliana, wiemy, że dużo pracował, podróżował, a mimo to każdego dnia poświęcał czas, by zapisywać w swoim notesie intencję odprawionej mszy świętej, miejscowość i na dodatek przy jakim ołtarzu była ona celebrowana. Świadczy to o tym, jak ważne miejsce zajmowała każda Eucharystia w jego życiu. Maksymilian przez swoją kapłańską posługę, zanurzając się w tajemnicę sprawowanej Eucharystii, uczył się nie tylko być kapłanem katolickim, szafarzem sakramentów, ale i „szafarzem własnego życia i własnej śmierci”. Wszak – jak przypomina nam Jan Paweł II – „codziennie sprawował w sposób sakramentalny tajemnicę odkupieńczej śmierci Chrystusa na krzyżu. Często też powtarzał te słowa psalmu: Czym się Bogu odpłacę za wszystko, co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pana (Ps 116, 12-13). Tak jest. Codziennie podnosił ten kielich Nowego i Wiecznego Przymierza, w którym pod postacią wina Krew Odkupiciela zostaje sakramentalnie przelana na odpuszczenie grzechów. Wraz z tajemnicą eucharystycznego kielicha dojrzewała w nim owa godzina oświęcimskiej decyzji: Czyż nie mam pić kielicha, który mi podał Ojciec? (J 18, 11). I wypił – wypił do dna ten kielich, aby zaświadczyć wobec świata, że miłość jest potężniejsza niż śmierć. Świat potrzebuje tego świadectwa, aby otrząsnąć się z więzów owej cywilizacji śmierci, która w niektórych momentach współczesności szczególnie odstania swe groźne oblicze” (Homilia Jana Pawła II w Niepokalanowie, 18 czerwca 1983).

 

* * *

Nie wszyscy może pamiętają, ale uroczysta beatyfikacja o. Maksymiliana M. Kolbego zbiegła się z obradami Synodu zwyczajnego Biskupów na temat posługi kapłańskiej. Jak rozważał świadek tamtego wydarzenia, Sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński, można ten temat „rozwijać we wspaniałych traktatach De sacerdotio ministeria można pogłębiać widzenie teologiczne naszego kapłaństwa. Można zwycięsko pokonywać i przezwyciężać obawy, jakie niekiedy są podnoszone, kim my właściwie jesteśmy i czym jest nasze kapłaństwo”. A przecież „jak to ma wyglądać praktycznie, trzeba pokazać na wzorach. Wzorzec taki obmyśliła sama Opatrzność Boża… Po licznych przemówieniach na auli konieczną było rzeczą pokazać wzór, jak ma wyglądać kapłaństwo służebne. Wzorem tym jest właśnie bł. Maksymilian Maria Kolbe…” (z przemówienia do duchowieństwa stolicy, Warszawa, 24.12.1971).

Jak wtedy, tak i dzisiaj zastanawiamy się nad naszą świętą posługą, nad jej znaczeniem. Często wylewamy łzy nad niezrozumieniem tego sakramentu, nad naszym sprzeniewierzaniem się jego godności. Jak wówczas, tak i teraz otrzymujemy znak z Nieba. Nie tyle pobożne słowa, ile tajemnicę i wielkość osoby kapłana katolickiego, który 100 lat temu przyjął święcenia w stopniu prezbiteratu, męczennika miłości, naszego współbrata św. Maksymiliana Marii Kolbego. Jak wówczas beatyfikacja ojca Kolbego przecięta wszystkie wątpliwości na temat, jaki wzór kapłana jest potrzebny na współczesne czasy; jak wpisujący się w Glorię Berniniego wizerunek ojca Maksymiliana wyjaśnił biskupom świata zgromadzonym w Bazylice św. Piotra, na czym polega bycie kaptanem katolickim; tak, mam nadzieję, że i w tym roku przeżywany Jubileusz rozproszy ciemne chmury gromadzące się nad naszą posługą i oświeci swoim promieniującym i zawsze aktualnym przykładem.

Niech świadectwo ojca Maksymiliana będzie dla nas pomocą w przeżywaniu naszego kapłaństwa. Niech pomoże nam docenić otrzymany dar kapłaństwa i poucza nas, jak je przeżywać sercem dobrego pasterza: walecznego, maksymalnie, bez granic kochającego, gotowego oddawać życie za braci nam powierzonych.

o. Wiesław Pyzio

Prowincjał

Warszawa, 18 kwietnia 2018

 

28 kwietnia minie sto lat od momentu, kiedy św. Maksymilian przyjął święcenia kapłańskie. Franciszkanie z Niepokalanowa przygotowują na ten dzień wyjątkowe uroczystości, z uwzględnieniem potrzeby modlitwy za kapłanów. W programie m.in. pierwsze Ogólnopolskie Spotkanie Apostolatu Margaretka, Wspólnot i Osób Modlących się Kapłanów. Do Niepokalanowa przybędą kapłani jubilaci z trzech Prowincji franciszkańskich w Polsce. W uroczystościach weźmie także […]

… czyli Ogólnopolskie zakończenie peregrynacji obrazu Matki Bożej Jasngórskiej po klasztorach męskich.

Począwszy od wtorku, 21 listopada aż do soboty, 25 listopada – Klasztor w Niepokalanowie, w tym także radiową kaplicę, odwiedza Matka Boża w kopii Obrazu Jasnogórskiego. O tych pięknych dniach, które przeżywają nie tylko franciszkanie, ale także inne męskie zgromadzenia zakonne, które przybędą do Niepokalanowa, by tu wspólnie zakończyć peregrynację obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po zakonach męskich, opowiedział nam wikariusz tutejszego klasztoru – o. Mirosław Kopczewski.

4 – letnia wędrówka Matki Bożej Jasnogórskiej po zakonach męskich

– Obraz peregrynuje od czterech lat po klasztorach męskich i do Niepokalanowa trafi 21 listopada – dokładnie w 90. rocznicę przybycia na te ziemie braci z Grodna wraz z ojcem Maksymilianem. To nie jest data ustalona, ani w żaden sposób przez nas zaplanowana – mówi ojciec Mirosław Kopczewski. Myślę, że dla nas jest to znak Bożej Opatrzności, potwierdzenie obecności Matki Bożej w tym miejscu i tego, że Maryja nad nami czuwa.

Peregrynacja Matki Bożej w Jasnogórskim wizerunku po klasztorach męskich to taka sama peregrynacja, która odbywa się po parafiach. Jedynie obraz Czarnej Madonny, przygotowany został specjalnie dla klasztorów i jest trochę mniejszy niż ten, który odwiedza poszczególne parafie. Wszystko po to, by mógł bez problemu dotrzeć w każde miejsce – różne są przecież warunki klasztorne – nieraz są to piękne kaplice, innym razem malutkie kapliczki, kontynuuje wikariusz niepokalanowskiego klasztoru.

Nie jesteś zakonnikiem? Też możesz pokłonić się Królowej!

Choć obraz peregrynuje po zakonach męskich i do modlitwy przed cudownym wizerunkiem Czarnej Madonny zaproszeni są przede wszystkim bracia i ojcowie z Niepokalanowa oraz inni członkowie męskich zgromadzeń zakonnych, którzy przybędą, by tu wspólnie zakończyć tę peregrynację, wierni także będą mieli okazję pokłonić się Matce Bożej w kopii Jej Jasnogórskiego Wizerunku. Procesyjne przeniesienie obrazu z Domu Parafialnego do bazyliki odbędzie się w sobotę, 25 listopada o 14.00. Tam zostanie odmówiony różaniec, a po nim, o 15.00 odprawiona uroczysta Msza św. pod przewodnictwem kard. Kazimierza Nycza, transmitowana przez Radio Niepokalanów. Wszystko zakończy się aktem zawierzenia Matce Bożej i nabożeństwem pożegnania w bazylice.

Matka Boża przychodzi do siebie…

– Jak nie cieszyć się z tego, że przybywa do nas Królowa?! – mówi z uśmiechem ojciec Mirosław. – A skoro Królowa, to znaczy, że ma nam dużo do zaoferowania – liczne bogactwa, z których my chcemy korzystać. Maryja nigdy niczego nikomu nie odmawia i myślę, że tym razem również nie odmówi nam swych łask. Chcemy, tak po synowsku, wtulić się w jej płaszcz, poczuć Jej ciepło i to, że nie zostaliśmy na ziemi sami, że jest Ktoś, Kto ciągle nam towarzyszy. Dla nas, mieszkańców Niepokalanowa jest to wielka łaska, że po raz kolejny możemy spotkać się z Królową Polski. Oczywiście chcemy dobrze wykorzystać ten czas i także poprzez to wydarzenie wracać do tego, co miało miejsce 90 lat temu. Warto przypomnieć, że bracia, którzy przyjechali wtedy do Niepokalanowa nie mieli „nic” prócz wiary, zapału i odwagi do tego, by coś zrobić. Postawili sobie wielkie wyzwanie – zdobyć cały świat dla Chrystusa przez Niepokalaną. Dziś pragniemy kontynuować to dzieło, być własnością Niepokalanej i narzędziami w Jej rękach, by Ona posługiwała się nami. Matka Boża w kopii Cudownego Jasnogórskiego Wizerunku przychodzi tak naprawdę do siebie – kończy swą wypowiedź franciszkanin z Niepokalanowa i życzy sobie oraz wszystkim zakonnikom, by mieli taką odwagę i wiarę, jaką mieli ich współbracia, zakładający Niepokalanów 90 lat temu.

Oprac. na podstawie wywiadu, który o. Mirosław Kopczewski udzielił Radiu Niepokalanów.

Za: Radio Niepokalanów