W kwietniu 2020 r. mija 90 lat od wyjazdu Ojca Maksymiliana i pierwszych braci na misje. Wyruszyli na Daleki Wschód. Celem podróży były Chiny i Japonia.

W kwietniu 2020 r. mija 90 lat od wyjazdu Ojca Maksymiliana i pierwszych braci na misje. Wyruszyli na Daleki Wschód. Celem podróży były Chiny i Japonia.

Do Japonii św. Maksymilian przybył 24 kwietnia 1930 r., ale po drodze zostawił dwóch zakonników, br. Seweryna i br. Zygmunta w Chinach, aby założyć tam placówkę wydawniczą. “Zawziął się [nasz Maksymilian], by cały świat doprowadzić do Niepokalanej” – napisał jego rodzony brat o. Alfons Kolbe. Nieco wcześniej, bo 3 lutego 1930 r. o. Alfons pisał do mamy Marianny:

“Rozumiem zaciekawienie Mamy podróżą Maksymiliana, ale i tu on niewiele pisuje, tylko tyle, co ściśle do tych misji się odnosi. Otóż o. Generał dał pozwolenie na wydawanie «Rycerza» w Chinach i w Japonii, i do każdego z tych dwóch krajów pojedzie po dwóch braci, a odwiezie ich rzecz oczywista o. Maksymilian. Bracia już sobie brody zapuszczają, jako im polecił, a i on sam donosi, że nie goli się w ogóle, prawdziwy misjonarz! (…) Zdaje się, że wyjadą okrętem z Marsylii (we Francji), gdyż najtaniej i najwygodniej. Podróż pięcioma okrętami z Marsylii do Szanghaju w Chinach kosztować będzie 6600 zł, mimo że otrzymali 20 procent opustu od normalnej ceny”.

Samo zorganizowanie wyjazdu nie było łatwe. Wiemy z pism Ojca Kolbego, ile trudu go kosztowało uzyskanie pozwoleń od przełożonych. Trudnością było również pozostawienie Niepokalanowa, który miał zaledwie 3 lata i mnóstwo kłopotów związanych z prowadzeniem tak wielkiego dzieła wydawniczego. Jednak Maksymilian zaufał Matce Bożej, gdyż czuł, że “wzywa go sama Niepokalana”. Pozostawił wszystko w rękach swego rodzonego brata i wyruszył w nieznane.

Maksymilian nie miał konkretnego celu misji. Zdobył, nietypowe jak na tamte czasy, pozwolenie z Watykanu, z Kongregacji Krzewienia Wiary, na “Misję na Dalekim Wschodzie”. W praktyce polegało ono na tym, że nie mając zaproszenia do konkretnego kraju, diecezji i miejscowości, mógł ubiegać się o otwarcie placówki misyjnej tam, gdzie biskup na to się zgodzi. Może dlatego tak wielu podchodziło do jego wyprawy z wielkim dystansem. On sam – jak pisze w swoich pamiętnikach z podróży i listach z tego okresu – tam, gdzie zatrzymał się statek, zastanawiał się nad możliwościami wydawania w danym kraju i języku “Rycerza” oraz otwarcia Niepokalanowa. Mimo że była to wyprawa “w ciemno”, to jednak nie przez przypadek Maksymilian jako docelowe miejsce wybrał Chiny i Japonię. Długo nad tym rozmyślał, długo rozmawiał we Włoszech z wieloma misjonarzami i uznał, że to tam wzywa go Niepokalana.

Tak oto 24 kwietnia Ojciec Maksymilian oraz bracia, Zeno i Hilary, wysiedli w porcie Nagasaki w Japonii. Pierwsze kroki skierowali do katedry i do bp. J. Hayasaka.

Tak o tym dniu pisze sam Ojciec Maksymilian w liście do prowincjała o. Kornela z 25 kwietnia 1230 r. “Jesteśmy od wczoraj w Nagasaki. Przed katedrą figura Niepokalanej. […] Niech Niepokalana pokieruje. Jest duża nadzieja, że biskup pozwoli nam tu zostać, bo księża chcą go o to prosić”. Pozostał, choć ceną za to było wykładanie filozofii w tamtejszym seminarium duchownym. E niecały miesiąc później, bo 11 maja, Maksymilian napisał do Generała Zakonu: “Dzięki Niepokalanej «Rycerz» w języku japońskim jest już drukowany w jednej z drukarni. Na razie wydajemy 10 tys. egz.”. Brzmi niewiarygodnie, bo przecież to było o całe 5 tys. więcej niż pierwszy numer “Rycerza” w j. polskim, a w dodatku bez znajomości j. japońskiego. Najwyraźniej misją tą opiekowała się sama Niepokalana. Nie obyło się jednak bez trudności. Misjonarzom brakowało wszystkiego i na wszystkim oszczędzali. Przez długi czas nie mieli własnej kaplicy i aby uczestniczyć we Mszy św. musieli chodzić dość daleko do pobliskiego kościoła. Z braku odpowiednich pozwoleń Stolicy Apostolskiej dość szybko zostali posądzeni przez innych misjonarz o nieprawne założenie placówki i wydawanie pisma. Sam Maksymilian ze smutkiem zauważył, że “trudności raczej od swoich, nie od obcych” miały tylko umocnić i zahartował w oddaniu się Niepokalanej. W tym okresie napisał list do o. Metodego Rejentowicza – współbrata w kapłaństwie, zachęcając go do przybycia na misję do Japonii:

“Otóż zadanie tu bardzo proste: zapracować się, zamęczyć, być uważany za niewiele mniej jak za wariata przez swoich i wyniszczony umrzeć dla Niepokalanej… Czyż nie piękny to ideał życia? – Wojna, by zdobyć cały świat, serca wszystkich i każdego z osobna, zaczynając od siebie… Więc odwagi, Bracie”.

Rzeczywiście, ta misja wymagała nie lada odwagi i poświęcenia. Wiele osób myślało, że Maksymilian powróci z fiaskiem ze swojej wyprawy na Daleki Wschód. Bóg chciał jednak inaczej. “Opatrzność Boża zawsze stawiała rozwiązania, gdy trudności wydawały się nie do pokonania” – zanotował w pamiętniku. Nieraz wydawało się, że misję trzeba będzie zostawić, a jednak wtedy przychodziła pomoc, czasem materialna, a czasem ta duchowa. Maksymilian pragnął wszystkich pociągnąć do Chrystusa. To tam złożył nawet czwarty ślub – gotowości oddania swego życia i pójścia na misję tam, gdzie zechce Niepokalana. Pisał w 1936 r. do o. Samuela Rosenbaigera, że “marzył, by złożyć kości jako fundament pod Niepokalanów japoński”. Dodał, że nie wie, gdzie mu przyjdzie je złożyć. Dziś już wiemy, złożył je w Auschwitz, oddając swe życie za brata, podobnie jak Chrystus.

archidiecezja augustyn Chyliński festiwal franciszkanin franciszkanin rzym historia kościoła gwardianowie japonia kapituła klasztor kolędy maksymilian media misje mlodzież mugenzai no sono niepokalanów nieppokalanow nowy ofmconv oswiadczenie pamfil pastorałki pielgrzymka pieta Pio prowincjał pyzio Rafał relikwie seminarium teresin trudne problemy wieczyste wiesław wybory wychowawca XVI zenon Łagiewniki Łódź ŚDM śluby

            Jako wspólnota zakonna, która żyje i posługuje w  Sanktuarium św. Antoniego z Padewskiego w Łagiewnikach, odpowiadając na apel księży biskupów – każdego dnia o godzinie 20:30 i Konsulty Wyższych Przełożonych w Polsce – gromadzimy się na wspólną modlitwę różańcową przed Najświętszym Sakramentem.

            Modlitwa odbywa się w dość szczególnym miejscu, a mianowicie w kaplicy poświęconej bł. Rafałowi Chylińskiemu – naszemu współbratu, którego relikwie znajdują się w zabytkowej trumnie umieszczonej pod mensą ołtarzową.

            Błogosławiony Rafał zwany przez łodzian – Dziadowskim Biskupem – zasłynął z tego, że spieszył z kapłańską i czysto ludzką pomocą wszystkim tym, którzy tej pomocy potrzebowali, a więc biednym, chorym i cierpiącym duchowo i fizycznie.

            W tym szczególnym czasie pandemii koronawirusa COVID- 19 wspólnota przyzywa wstawiennictwa błogosławionego Ojca Rafała m. in. dlatego, że bł. o. Rafał w latach 1736-1739 jako ochotnik zgłosił się do posługi zarażonym tzw. powietrzem morowym w Krakowie. Dziś ten święty staje się dla nas wyjątkowo bliskim orędownikiem przed Bogiem w modlitwie o ustanie pandemii.

            Każdego dnia razem z nami na łączach facebooka parafialnego modli się z nami kilkaset osób.

o. Krzysztof Świderek, kustosz

Świadectwo posługi bł. o. Rafała w śród zarażonych w Krakowie:

Świadectwo o. Wojciecha Kozłowskiego, złożone przed komisją Kościelną w trakcie procesu informacyjnego ws. zbadania heroiczności cnót o. Rafała Chylińskiego, mówiące o niezwykłym jego poświęceniu w służbie chorym podczas XVIII-wiecznej zarazy w Krakowie: 

„Podczas pomorku, gdy wiele luda tak z głodu jako i z zarazy, wylania wód, zmarło; tych zbierano z ulic, z rynku krakowskiego i do lazaretu odnoszono. To widział Sługa Boży Rafał, idąc do kościoła tak na odprawianie Mszy św. i śpiewanie Lefunctorum (gdyż wszelkiej kondycji lud umierał z affekcji wielkiej powodzi) … Ludzie leżeli w barłogach, od których fetor niezmierny wypadał, (O. Rafał) bez obrzydzenia do nich przystępował, onym zbawienne nauki dawał, czym mógł, posilał, rozdając im chleb. A gdy coraz się wzmagały choroby i ludzie marli, jegomość ksiądz oficjał krakowski rozkazał wszystkim zakonom, aby z każdego po dwóch księży co dzień posyłano do lazaretu… Przypominam sobie, że za dusze zmarłych, idąc do lazaretu i powracając do konwentu w odległości kilku staj, modlił się. W tym lazarecie było luda na tysiąc leżących po ziemi na słomie, gdzie fetor nas spowiedników dusił, głowy ból wielki uczynił, od czego ja chorowałem. A że ci chorzy blisko siebie leżeli, do każdego słuchania spowiedzi trzeba było klęknąwszy schylić się i pilno słuchać dla wielkiego stękania, kaszlania, narzekania, co nam czyniło wielką trudność i pracę, gdyż nas spowiedników odmieniano co dzień innych.

Sługa Boży Rafał (…) tabaki ani wódki (jako antidotum), ile mogę spamiętać, nie zażywał. Przystąpiwszy do chorego, zaraz klęknął blisko twarzy, skłaniał uszy swoje, aby usłyszał, co chory mówi, pytając się go, w czym sobie każe służyć, czyniąc mu łagodnymi słowy perswazję, aby się zgadzał z wolą Pana Boga, aby się spowiadał. I tym chorym dawał pić i sam ich poił, spowiedzi słuchał, klęcząc z nachyleniem głowy, co i dysponując konających czynił codziennie przez wszystkie godziny ranne do obiadu, jak i po południu … łaska Boska wspierała go, gdyż ja odpoczywałem czując i na żołądku wymioty ckliwe, i na wiatr wychodząc dla mdłości; a jeden kapłan aż umarł z tego. W Słudze Bożym Rafale żadnego znaku nie widziałem i obrzydliwości. Fetorem od chorych Sługa Boży przeszedł wszystek, od którego zakonnicy uchodzili, obawiając się affekcji”.